O szkole, zadaniach domowych, przepytywaniu przy tablicy i neurolingwistycznym programowaniu z mgr Elżbietą Genderą rozmawia Piotr Świątkowski.

Nie wyobrażam sobie szkoły bez zadań domowych.
Opowiem Ci bajkę. Miłościwie panujący Król Oświat wydaje edykt, by z Krainy Edukacyjności wydalić Zadanie Domowe. Co się dzieje? Dzieciaki wiwatują. Nie dziwota. Jak wynika z badań i codziennej obserwacji, zadań domowych, delikatnie mówiąc, nie lubią. Ulga i wdzięczność nieopisana ogarnia również uwikłanych w proces „współodrabiania” lekcji rodziców i dziadków. Nauczyciele? Tu już każdy z nas, Nauczycieli, odpowie sobie sam.
Wśród postaci tej bajki jest jeszcze Podstawa Programowa.
Pewnie czuje się mocno zagrożona tym, że nie zostanie zrealizowana, więc stawia czynny lub bierny opór.
Właściwie dlaczego uczniowie nie odrabiają lekcji?
My dorośli też czasem przychodzimy do pracy nieprzygotowani. Uczeń nie przeczytał lektury, zapomniał, nie zdążył, a może miał za dużo zadane. Nie mógł przebrnąć przez historię bohatera z innej epoki. Może przytłoczyła go perspektywa „sprawdzianu ze znajomości lektury”. Zamiast skupiać się na przeżywaniu treści, koncentrował się na faktach, które mogą być na tym sprawdzianie. Po co w ogóle sprawdzian z treści lektury? Żeby zachęcić do czytelnictwa i kształtować wrażliwość? Gdyby uczeń spodziewał się, że będą tylko „rozmawiać na lekcji o lekturze”, być może uwolniłby się od negatywnych emocji i przeczytał przynajmniej pierwszy rozdział. A tak nie czyta, tylko sięga po bryk lub rozwiązuje dostępne licznie w internecie testy ze znajomości lektury. Sama idea pracy domowej nie jest zła. Ma między innymi kształtować systematyczność, pozytywny stosunek do pracy, wzmacniać wiarę we własne siły oraz przygotowywać do samokształcenia zwanego też samouctwem (chyba niezręczna nazwa, bo z racji budowy słowotwórczej może kojarzyć się z nieuctwem).
Czy może wzmacniać wiarę we własne siły aktywność, która osłabia?
Jedna z zasad prakseologii (również NLP) brzmi: „Jeśli jakiś sposób nie działa – zmień sposób”. Są szkoły (mówię o szkołach podstawowych), w których ograniczono do minimum klasyczne zadania domowe. Ograniczenie dotyczy ilości prac domowych oraz przedmiotów, w ramach których są zadawane. Języki obce, matematyka, niektóre aspekty języka polskiego wymagają ćwiczenia i trudno z tym dyskutować. Natomiast, w ramach pozostałych przedmiotów uczniowie, w miejsce tradycyjnego zadania domowego, realizują indywidualnie lub zespołowo różnorodne projekty.
Co jest dobrego w tej metodzie?
Projekt to złożone, wieloaspektowe zadanie, które skłania ucznia do podjęcia różnorodnych aktywności: docierania do różnych źródeł informacji, zastosowania wiedzy w praktyce, użycia wielu umiejętności, między innymi: współpracy z innymi (umiejętność obecnie raczej deficytowa), zaplanowania pracy, dobrej organizacji, zaprezentowania wyników itd. I o to właśnie chodzi, bo przecież to te kompetencje mają być w szkole rozwijane.
Co na to Podstawa Programowa?
Może być spokojna – projekt jest doskonałym sposobem na realizację zawartych w niej celów. Ważne, że uczniowie dostrzegają w tych wszystkich swoich aktywnościach związanych z projektem wartość. Poczucie sensu wykonywanego działania wpływa na nas bardzo motywująco. Oni tego sensu bardzo potrzebują i często go przywołują. Można to usłyszeć w tak często wygłaszanych przez uczniów krytycznych komentarzach brzmiących: „To jest bez sensu”. Nawiasem mówiąc, zgodnie z przekonaniami NLP, „pod każdą krytyką kryje się jakaś niezaspokojona potrzeba tego, kto tę krytykę wygłasza”. Wsłuchując się w krytykę uzyskujemy dostęp do informacji, co jest sfrustrowane w drugim człowieku, a to otwiera nam drogę do możliwości zaspokojenia tej potrzeby i wzniesienia relacji na wyższy, bardziej konstruktywny poziom.
Znaczenie ma też sama nazwa aktywności / czynności. Słowa mają ogromną siłę oddziaływania na nasze emocje, myśli, nastawienia – są „ ich kotwicami’ ( to termin z NLP). Wyrażenie „zadanie domowe” jest w wielu uczniach zakotwiczone negatywnie, więc wyzwala w nich złe stany. Słowo „projekt” nie jest obarczone (i oby tak pozostało) negatywną kotwicą, a fakt ten wiele zmienia. Ktoś powie: „Acha, więc to tylko taka gra słów, taka manipulacyjka, czyli stare po nowemu”. Nie, to nie jest stara praktyka pod nowym szyldem, chyba, że taką ją uczynimy.
Co jeszcze oprócz poczucia sensu wpływa na motywację?
Najprościej motywację można ująć tak: siła motywacji do wykonania danej czynności jest funkcją iloczynu spostrzeganej przez osobę użyteczności / sensu / wartości tej czynności oraz prawdopodobieństwa, że czynność ta jest dla niego wykonalna. W zapisie algebraicznym wygląda to tak: siła M = f ( użyteczność / sens x prawdopodobieństwo osiągnięcia celu). Taka jest właśnie zależność. Dlatego tak ważne jest, byśmy jako Nauczyciele pomagali uczniom nadawać i znajdować sens tego, czego się uczą i co równie ważne, nie odbierali im swoimi niefortunnymi komentarzami czy posunięciami poczucia prawdopodobieństwa, że dadzą sobie radę.
Co się dzieje z uczniem, gdy stoi przy tablicy?
Tablica nie jest tylko sprzętem w klasie. To przy niej uczeń odpowiada. Przy niej idzie mu z tą odpowiedzią dobrze lub fatalnie. I to doświadczenie w nim zostaje i aktywuje się zawsze w obecności tablicy. Tablica jest kotwicą naszych przeżyć związanych z odpytywaniem. I one się tam zawsze „ odpalają”. Jeśli to są przeżycia, emocje pozytywne, to dobrze dla ucznia. Jeśli nie są, może się zdarzyć, że mimo iż się uczył i w domu umiał, tutaj, przy tablicy, zupełnie się „zawiesza”. I wychodzi na to, że nie umie, nie wie i nie uczył się. Tablica jest wyzwaniem dla wielu uczniów jeszcze z tego powodu, że staje przed nią „na oczach” całej klasy. Jeśli jest przez klasę akceptowany, lubiany jest mu łatwiej przed nimi się prezentować. Tu, przy tablicy trzeba wykazać się nie tylko wiedzą i umiejętnością, z której odpytuje nauczyciel, ale także panowaniem nad stresem, umiejętnością zaprezentowania wiadomości, umiejętnością autoprezentacji.
Żeby nauczyć się radzenia ze stresem, trzeba doświadczyć sytuacji stresowych.
Mogę odpowiedź tak. Żeby nauczyć się pływać, trzeba pozwolić, aby ktoś popchnął nas i abyśmy wpadli do wody. Najlepiej głębokiej wody. Albo się nauczymy, albo utopimy, albo też – jeśli wyjdziemy z tej brutalnej lekcji pływania żywi – nigdy już nie wejdziemy do wody. O to chodzi? Tak mamy się uczyć radzenia sobie ze stresem?
W jaki sposób przygotować ucznia do bezpiecznego „wejścia do wody”?
Na szkoleniach przywołuję obraz z mojego dzieciństwa. Ulicą jedzie wóz ciągnięty przez konia. Koń ma przed sobą worek z owsem. Jaka odległość dzieli pysk od worka?
Zadajesz bardzo trudne pytanie.
Odpowiedź jest banalnie prosta. Odległość musi być taka, by koń pchał wóz. Ani za blisko, ani za daleko. Koń musi się starać, wytężać siły, ale nie dlatego, że dostanie batem, ale, że czuje zapach owsa. I co ważne – koń wie, że owies jest dla niego osiągalny. Uczeń podejmie wyzwanie pod warunkiem, że wymaganie będzie do zrealizowania. Zbyt trudne (dla niego subiektywnie) zadanie zniechęci. Siła motywacji jest funkcją iloczynu.
I wtedy używa się bata, czyli na przykład wzywa się przed tablicę i stawia jedynkę.
To się już chyba dzisiejszym nauczycielom nie zdarza. Dziś nauczyciel zastanawia się, czy worek z owsem nie wisi za daleko i czy ilość owsa jest właściwa.
W mojej szkole naszą potrzebą było nieotrzymanie „jedynki”.
Jest to jakaś potrzeba i da się ją wpisać w nasz wzór, a motywacja, która powstaje ma charakter motywacji zewnętrznej i motywacji „od”. Taka motywacja jest krótkotrwała, chyba, że zagrożenie oceną niedostateczną występuje nieustannie.
Skoro istnieje motywacja zewnętrzna, jest też motywacja wewnętrzna.
Robię coś, bo to lubię, bo to mi się podoba, bo to cenię, ma to dla mnie sens, uskrzydla mnie to, fascynuje. Rozwiązuję potencjalny problem, czyli biorę udział w projekcie stworzenia strony internetowej z najważniejszymi wydarzeniami historycznymi. Dzięki projektowi zrozumiem łańcuch przyczynowo – skutkowy i dużo łatwiej zapamiętam fakty. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że zaliczę test sprawdzający wiedzę faktograficzną bez zarywania nocy i wkuwania na pamięć.
A jak zachowam się przy tablicy?
Ponieważ w projekcie będę decydowała o tym, co jest wydarzeniem godnym zanotowania, a co nie, stopniowo nabiorę pewności siebie. Skoro moja grupa tworzy program nauczania, występuje przed tablicą w roli partnera dla mojego nauczyciela. Szczerze mówiąc nie bardzo wiem, po co miałabym być wzywana przed tablicę. Cała przygoda wydarza się w grupie projektowej.
Nie każdy nauczyciel będzie gotowy motywować wewnętrznie swoich uczniów.
Bo to jest bardzo trudne do osiągnięcia w Krainie Edukacyjności. System w Krainie Edukacyjności bazuje na motywowaniu zewnętrznym – między innymi tradycyjnej ocenie czyli stopniach. Trudno wykształcić motywację wewnętrzną, jeśli stosuje się konsekwentnie motywatory zewnętrzne. Motywowanie jest sztuką i bardzo złożoną kompetencją. Rozwijamy ją jako Nauczyciele latami, przez doświadczenia, ale też własną refleksję nad naszym działaniem i jego rezultatami. Ja też przed laty odpytywałam uczniów przy tablicy i stosowałam inne zabiegi dydaktyczno – dyscyplinujące, dopóki nie dotarło do mnie, że nie tędy droga. Nikt nie rodzi się nauczycielem. Nauczycielem stajemy się. Przecieramy nieustannie szlak potykając się czasem, ale też odkrywając, jak działać. Dla mnie momentem przełomowym były dwuletnie studia Neurolingwistycznego Programowania pod okiem mistrzów z berlińskiego Instytutu Miltona Ericksona.
Mojego kolegę, który pracuje metodą projektu frustrują telefony zaniepokojonych rodziców, że dziecku brakuje do dobrej średniej jednej piątki i czy nie można by tej piątki postawić.
Spotkałam się z podobną relacją. Nauczyciel – słuchacz studiów podyplomowych opowiedział mi taką oto historię. Jest fanem projektów. W klasie „a” uczniowie byli zachwyceni metodą projektów, ale już w klasie „b” uczniowie prosili tego nauczyciela, by przerabiał z nimi materiał do Egzaminu. Rodzice uczniów klasy „b” interweniowali u dyrektorki szkoły. Nie życzyli sobie „eksperymentów”. Chcieli, aby dzieci zostały solidnie przygotowane do egzaminu. No cóż – chciałoby się powiedzieć: „nowe idzie, stare jedzie”. Kraina Edukacyjności obfituje w sprzeczności. Z jednej strony Król Oświat nawołuje do budowania samooceny ucznia, rozwijania jego talentów, poczucia sprawstwa, wszechstronnego rozwoju, a z drugiej strony wymaga przygotowania do testów.
Smutne. Może lepiej przerabiać na lekcjach arkusze maturalne z dziesięciu lat do tyłu…
Tak można uczyć się na kursie prawa jazdy, ale nie w szkole. Chociaż i kierowcy, by bezpiecznie poruszać się po drodze raczej nie wystarczy sama wiedza. Kiedy uczyłam języka polskiego nie byłam obarczona aż tak wielką presją przygotowania moich uczniów do egzaminu (i nie było to za czasów Legendarnych Piastów). Dysponowałam o wiele większą swobodą czasową. Dziś rządzi nami tempo realizacji programu. Tyle, że nie chodzi o realizację programu, tylko o kształcenie umiejętności – a to wymaga czasu i spokoju.
Wróćmy do tablicy. Ten tekst piszemy głównie dla nauczycieli. Będą przepytywać ucznia przy tablicy i pewnie pomyślą – no tak, on się stresuje. Któryś z nauczycieli powie: „Słuchaj, tylko się nie denerwuj”.
Wiem, że mnie „podpuszczasz”, bo wiesz, jak działa komunikat „nie denerwuj się”. Dla naszego mózgu nie ma znaczenia, czy słyszy denerwuj się czy nie denerwuj się. Nasz mózg nie reprezentuje słowa „nie”, więc, kiedy słyszymy lub mówimy sobie w środku, nie denerwuj się , „nie pomyl się” paradoksalnie właśnie denerwujemy się i mylimy. Nie myśl o wielbłądzie. Co pomyślałeś?
To może w ogóle zrezygnować z odpytywania?
Odpowiedź przy tablicy może być ćwiczeniem autoprezentacji, umiejętności wypowiadania się, przekonywania innych do swoich opinii. Trzeba tylko powiedzieć uczniowi – umiesz, poradzisz sobie, spokojnie. Wspierajmy, oczywiście adekwatnie do sytuacji. Jeśli widzę, że uczeń zablokował się, czerwieni się, nie muszę przepytywać go przed całą klasą. Nic się nie stanie, jeśli przepytywanie przy tablicy zastąpię rozmową z uczniem, który siedzi w ławce. Wykorzystajmy kotwiczenie pozytywne. Miejsca budują emocje. Inaczej się czujemy rozmawiając o trudnej sprawie we własnym ogrodzie, a inaczej przed wejściem do szpitala.
Po naszej rozmowie zostanie ze mną przykład nauczyciela, który w jednej klasie pracował metodą projektów, a w drugiej przygotowywał do egzaminu. Zaskoczyłaś mnie pani pokazując, że nie zawsze uczniowie i rodzice potrzebują innowacyjności.
Potrzebują, tyle, że są rozdarci, bo chcą też zdać egzamin.
A jaki jest ciąg dalszy bajki o Krainie Edukacyjności i Królu Oświacie?
No, jak to w bajkach ( a właściwie w baśniach, bo o tym gatunku tu mówimy). Po etapie perturbacji i trudności następuje szczęśliwe zakończenie…